Więźniowie polityczni
w ostatniej dekadzie PRL
czas czytania:
Polska w latach osiemdziesiątych XX w. była krajem tysięcy więźniów politycznych, co było konsekwencją wprowadzenia 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. Siłowe rozbicie rewolucji „Solidarności” oznaczało stosowanie przemocy na masową skalę. Tylko w grudniu 1981 r. w więzieniach znalazło się blisko 5 tysięcy osób uznanych za wrogów systemu. Nie oznacza to, że wcześniej w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej problem więźniów politycznych nie istniał.
Kraj bez więźniów?
Już strajkujący w sierpniu 1980 r. w Stoczni Gdańskiej robotnicy wśród najważniejszych postulatów wymieniali uwolnienie więźniów politycznych. Służba Bezpieczeństwa zatrzymała bowiem na terenie kraju kilkudziesięciu opozycjonistów, którzy usiłowali wesprzeć trwający w Trójmieście strajk.
Władze PRL zgodziły się taktycznie na taki punkt, jednak jego brzmienie zostało w trakcie negocjacji rozmyte. 1 września 1980 r., czyli dzień po zawarciu porozumienia gdańskiego, więzienia i areszty opuścili zatrzymani opozycjoniści. Komuniści nie mieli jednak zamiaru ustępować na większą skalę. „Rodząca się właśnie »Solidarność« podarowała mi trzy tygodnie wolności” powiedział po latach Leszek Moczulski. Był on liderem Konfederacji Polski Niepodległej, niezależnej od komunistów partii politycznej, i jednym z najbardziej rozpoznawalnych działaczy opozycyjnych. Trzy tygodnie później okazał się… pierwszym więźniem reżimu zatrzymanym już po podpisaniu porozumień.
Podczas toczonych w gorącej atmosferze wrześniowych dyskusji w 1980 r. większość kierownictwa MSW skłaniała się ku zatrzymaniu i wytoczeniu procesów liczącym się przedstawicielom opozycji. Ostatecznie zdecydowano się na uderzenie jedynie w KPN. Miało to „uspokoić Moskwę”, która była mocno zaniepokojona polską „kontrrewolucją”. Kierownictwo PZPR zrezygnowało zarazem z aresztowania członków Komitetu Obrony Robotników, głównej organizacji opozycyjnej. Zdawano sobie sprawę, że w ich obronie wystąpiliby masowo nie tylko robotnicy, ale także Episkopat oraz organizacje międzynarodowe. Ostrze represji skierowano więc w stronę KPN, a w więzieniu znalazł się nie tylko Moczulski, ale także kilkunastu działaczy jego partii. Wielu innych było poszukiwanych listami gończymi. W MSW trafnie przewidziano rozwój sytuacji: tocząca spory o rejestrację i jak największy zakres swobody „Solidarność” nie zdecydowała się na ostrzejsze wystąpienia w obronie represjonowanych. Ograniczono się do tworzenia listów protestacyjnych i publicznych apeli. O strajku generalnym nie było mowy.
O tym, że w obronie niesłusznie więzionych członków związku zawodowego „Solidarność” jest gotowa zareagować mocniej świadczył przykład aresztowanego drukarza związkowego Jana Narożniaka. Zatrzymano go podczas powielania w związkowej drukarni tajnej instrukcji prokuratora generalnego PRL w sprawie represjonowania i karania działaczy opozycji. „Solidarność” zagroziła strajkiem generalnym, wymuszając w ten sposób uwolnienie Narożniaka.
Wśród liderów „Solidarności” dominowało przekonanie, że obrona członków KPN spowodowuje zaostrzenie stanowiska negocjacyjnego rządu i może przyczynić się do sowieckiej interwencji. Tym drugim argumentem grali również sami komuniści. Przemawiało to skutecznie do kierownictwa „Solidarności”, ale do milionowych mas członkowskich już niekoniecznie. Coraz częściej dochodziły do głosu postawy radykalne.
Władze PRL zgodziły się taktycznie na taki punkt, jednak jego brzmienie zostało w trakcie negocjacji rozmyte. 1 września 1980 r., czyli dzień po zawarciu porozumienia gdańskiego, więzienia i areszty opuścili zatrzymani opozycjoniści. Komuniści nie mieli jednak zamiaru ustępować na większą skalę. „Rodząca się właśnie »Solidarność« podarowała mi trzy tygodnie wolności” powiedział po latach Leszek Moczulski. Był on liderem Konfederacji Polski Niepodległej, niezależnej od komunistów partii politycznej, i jednym z najbardziej rozpoznawalnych działaczy opozycyjnych. Trzy tygodnie później okazał się… pierwszym więźniem reżimu zatrzymanym już po podpisaniu porozumień.
Podczas toczonych w gorącej atmosferze wrześniowych dyskusji w 1980 r. większość kierownictwa MSW skłaniała się ku zatrzymaniu i wytoczeniu procesów liczącym się przedstawicielom opozycji. Ostatecznie zdecydowano się na uderzenie jedynie w KPN. Miało to „uspokoić Moskwę”, która była mocno zaniepokojona polską „kontrrewolucją”. Kierownictwo PZPR zrezygnowało zarazem z aresztowania członków Komitetu Obrony Robotników, głównej organizacji opozycyjnej. Zdawano sobie sprawę, że w ich obronie wystąpiliby masowo nie tylko robotnicy, ale także Episkopat oraz organizacje międzynarodowe. Ostrze represji skierowano więc w stronę KPN, a w więzieniu znalazł się nie tylko Moczulski, ale także kilkunastu działaczy jego partii. Wielu innych było poszukiwanych listami gończymi. W MSW trafnie przewidziano rozwój sytuacji: tocząca spory o rejestrację i jak największy zakres swobody „Solidarność” nie zdecydowała się na ostrzejsze wystąpienia w obronie represjonowanych. Ograniczono się do tworzenia listów protestacyjnych i publicznych apeli. O strajku generalnym nie było mowy.
O tym, że w obronie niesłusznie więzionych członków związku zawodowego „Solidarność” jest gotowa zareagować mocniej świadczył przykład aresztowanego drukarza związkowego Jana Narożniaka. Zatrzymano go podczas powielania w związkowej drukarni tajnej instrukcji prokuratora generalnego PRL w sprawie represjonowania i karania działaczy opozycji. „Solidarność” zagroziła strajkiem generalnym, wymuszając w ten sposób uwolnienie Narożniaka.
Wśród liderów „Solidarności” dominowało przekonanie, że obrona członków KPN spowodowuje zaostrzenie stanowiska negocjacyjnego rządu i może przyczynić się do sowieckiej interwencji. Tym drugim argumentem grali również sami komuniści. Przemawiało to skutecznie do kierownictwa „Solidarności”, ale do milionowych mas członkowskich już niekoniecznie. Coraz częściej dochodziły do głosu postawy radykalne.
Komitety Obrony Więzionych za Przekonania
Oddolna presja spowodowała, że kierownictwo NSZZ „Solidarność” w grudniu 1980 r. postanowiło przypomnieć o przestrzeganiu 4 punktu Porozumień Gdańskich. Powołano Komitet Obrony Więzionych za Przekonania, w którego skład wszedł m.in. Lech Wałęsa oraz wiele autorytetów życia publicznego. By nie drażnić władz, w nazwie powołanej pod auspicjami „Solidarności” organizacji nie znalazło się określenie „więźniowie polityczni”. Nie to jednak wywoływało największe emocje.
Niemal od samego początku KOWzP uznawany był za zbyt ugodowy i z tego względu spotykał się z krytyką szeregowych działaczy związku oraz osób zaangażowanych w uwolnienie więzionych działaczy KPN. Na fali tego niezadowolenia w całym kraju zaczęły powstawać regionalne Komitety Obrony Więzionych za Przekonania. Stały się one doskonałą bazą werbunkową dla KPN, której program polityczny był przy tej okazji upowszechniany. Domagano się uwolnienia nie tylko aresztowanych członków KPN, lecz również braci Kowalczyków. Ryszard i Jerzy Kowalczyk w proteście przeciwko masakrze robotników Trójmiasta w roku 1970 zdecydowali się na wysadzenie auli, w której odbywać się miała uroczystość na cześć funkcjonariuszy MO i SB. Chociaż do wybuchu doszło w nocy i Kowalczykowie upewnili się, że na terenie auli nie ma ludzi, to czyn ich zakwalifikowano jako akt terrorystyczny. W rezultacie otrzymali bardzo wysokie wyroki: jednego skazano na karę śmierci (zamienioną na 25 lat), a drugiego na 25 lat pozbawienia wolności.
W maju i czerwcu 1981 r. kilkunastu członków Komitetów rozpoczęło strajki głodowe w Sosnowcu, Płocku i Tarnowskich Górach. Wydaje się, że bezpośrednią inspiracją dla głodujących były wydarzenia z brytyjskiego więzienia w Maze, gdzie w maju 1981 r. zmarło 10 więźniów domagających się wprowadzenia statusu więźnia politycznego dla bojowników Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Co więcej w maju 1981 r. władze PRL zwolniły jednego z działaczy KPN, który podjął protest głodowy, a jego zły stan zdrowia niósł realne zagrożenie utraty życia. Władze obawiając się dalszej eskalacji protestów zwolniły liderów KPN, ale nie zgodziły się na wypuszczenie braci Kowalczyków. Opuścili oni więzienie kilka lat później.
Elementem walki o prawa więźniów politycznych w dniach solidarnościowej rewolucji była także idea reaktywacji Stowarzyszenia Pomocy Osobom Więzionym i ich rodzinom „Patronat”. Istniało ono w II Rzeczypospolitej i niosło pomoc nie tylko więźniom politycznym, ale także osobom skazanym za przestępstwa pospolite. Ostatecznie do reaktywacji nie doszło, jednak działania te uświadomiły rzeszom ludzi istnienie więźniów politycznych.
Rosnące w siłę regionalne Komitety dążyły do widowiskowych akcji, z których najgłośniejszą był tzw. marsz gwiaździsty. W założeniach organizatorów w sierpniu 1981 r. z siedmiu polskich miast miały wyjść wielotysięczne manifestacje, które spotkają się w Warszawie. Szacowano, że w stolicy mogłoby się zgromadzić łącznie około 300 tysięcy osób. Wizja tak ogromnego, niekontrolowanego tłumu przerażała nie tylko komunistów ale także władze „Solidarności” i Episkopat. Obawiano się prowokacji SB i wybuchu zamieszek, które mogłyby posłużyć jako pretekst do ataku na „Solidarność”. Ostatecznie do marszu nie doszło, ale komuniści z bezpośredniego uderzenia w związek zawodowy nie zrezygnowali.
Niemal od samego początku KOWzP uznawany był za zbyt ugodowy i z tego względu spotykał się z krytyką szeregowych działaczy związku oraz osób zaangażowanych w uwolnienie więzionych działaczy KPN. Na fali tego niezadowolenia w całym kraju zaczęły powstawać regionalne Komitety Obrony Więzionych za Przekonania. Stały się one doskonałą bazą werbunkową dla KPN, której program polityczny był przy tej okazji upowszechniany. Domagano się uwolnienia nie tylko aresztowanych członków KPN, lecz również braci Kowalczyków. Ryszard i Jerzy Kowalczyk w proteście przeciwko masakrze robotników Trójmiasta w roku 1970 zdecydowali się na wysadzenie auli, w której odbywać się miała uroczystość na cześć funkcjonariuszy MO i SB. Chociaż do wybuchu doszło w nocy i Kowalczykowie upewnili się, że na terenie auli nie ma ludzi, to czyn ich zakwalifikowano jako akt terrorystyczny. W rezultacie otrzymali bardzo wysokie wyroki: jednego skazano na karę śmierci (zamienioną na 25 lat), a drugiego na 25 lat pozbawienia wolności.
W maju i czerwcu 1981 r. kilkunastu członków Komitetów rozpoczęło strajki głodowe w Sosnowcu, Płocku i Tarnowskich Górach. Wydaje się, że bezpośrednią inspiracją dla głodujących były wydarzenia z brytyjskiego więzienia w Maze, gdzie w maju 1981 r. zmarło 10 więźniów domagających się wprowadzenia statusu więźnia politycznego dla bojowników Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Co więcej w maju 1981 r. władze PRL zwolniły jednego z działaczy KPN, który podjął protest głodowy, a jego zły stan zdrowia niósł realne zagrożenie utraty życia. Władze obawiając się dalszej eskalacji protestów zwolniły liderów KPN, ale nie zgodziły się na wypuszczenie braci Kowalczyków. Opuścili oni więzienie kilka lat później.
Elementem walki o prawa więźniów politycznych w dniach solidarnościowej rewolucji była także idea reaktywacji Stowarzyszenia Pomocy Osobom Więzionym i ich rodzinom „Patronat”. Istniało ono w II Rzeczypospolitej i niosło pomoc nie tylko więźniom politycznym, ale także osobom skazanym za przestępstwa pospolite. Ostatecznie do reaktywacji nie doszło, jednak działania te uświadomiły rzeszom ludzi istnienie więźniów politycznych.
Rosnące w siłę regionalne Komitety dążyły do widowiskowych akcji, z których najgłośniejszą był tzw. marsz gwiaździsty. W założeniach organizatorów w sierpniu 1981 r. z siedmiu polskich miast miały wyjść wielotysięczne manifestacje, które spotkają się w Warszawie. Szacowano, że w stolicy mogłoby się zgromadzić łącznie około 300 tysięcy osób. Wizja tak ogromnego, niekontrolowanego tłumu przerażała nie tylko komunistów ale także władze „Solidarności” i Episkopat. Obawiano się prowokacji SB i wybuchu zamieszek, które mogłyby posłużyć jako pretekst do ataku na „Solidarność”. Ostatecznie do marszu nie doszło, ale komuniści z bezpośredniego uderzenia w związek zawodowy nie zrezygnowali.
Stan wojenny
Reżim gen. Jaruzelskiego zdecydował się, jak wiadomo, na siłowe rozbicie „Solidarności”. Wprowadzenie 13 grudnia 1981 r stanu wojennego przyniosło ofiary śmiertelne, a w więzieniach znalazły się tysiące więźniów politycznych. Przez pierwszy rok komuniści internowali blisko 10 tysięcy osób. Reżim był przygotowany na kilkukrotnie większą liczbę. Wiceminister MSW gen. Adam Krzysztoporski odpowiedzialny za koncepcje zwalczania opozycji postulował zatrzymanie na początku stanu wojennego 30–40 tysięcy działaczy, a docelowo nawet 3 lub 4 razy więcej.
Z czasem władze PRL, w obliczu sankcji międzynarodowych, starały się neutralizować problem więźniów politycznych. W marcu 1982 r. rozpoczęto akcję masowego namawiania więzionych do emigracji. Jednak ten sposób usuwania „bandziorów”, jak ich określił gen. Jaruzelski, nie zdał egzaminu. Jaruzelski żałował także, że PRL nie posiadała granicy z którymś z krajów demokratycznych, przez którą można byłoby „wypchnąć” niewygodnych obywateli. Większość opozycjonistów chciała bowiem zostać w kraju i, ku niezadowoleniu reżimu, wciąż działać publicznie.
Z końcem 1982 r. wypuszczono ostatnich internowanych, jednak wielu działaczy „Solidarności” po zwolnieniu podejmowało działalność konspiracyjną. Jeśli SB wpadała na ich trop, zasilali szeregi więźniów politycznych, a propaganda (choć już nie prokuratura) zwykle zarzucała im działalność szpiegowską na rzecz CIA. Przyjmuje się, że tylko w okresie stanu wojennego za działalność opozycyjną co najmniej 11 tysięcy osób otrzymało zarzuty karne.
Władze komunistyczne postanowiły o wprowadzeniu w lipcu 1983 r. amnestii, której celem było osłabienie podziemia. Taki krok okazał się skuteczny po II wojnie światowej, gdy w Polsce istniały silne struktury konspiracji antykomunistycznej. Amnestia z 1983 r. nie okazała się jednak sukcesem władz. Nie skorzystali z niej liderzy najważniejszych struktur konspiracyjnych. Doprowadziła natomiast do zwolnienia z więzień ponad 500 opozycjonistów, a blisko 2 tysiącom umorzono lub darowano kary.
Kolejna amnestia miała miejsce rok później. Tym razem więzienia opuściło aż 630 „przestępców” politycznych. Jednak w celach wciąż pozostawało kilkuset działaczy.
Z czasem władze PRL, w obliczu sankcji międzynarodowych, starały się neutralizować problem więźniów politycznych. W marcu 1982 r. rozpoczęto akcję masowego namawiania więzionych do emigracji. Jednak ten sposób usuwania „bandziorów”, jak ich określił gen. Jaruzelski, nie zdał egzaminu. Jaruzelski żałował także, że PRL nie posiadała granicy z którymś z krajów demokratycznych, przez którą można byłoby „wypchnąć” niewygodnych obywateli. Większość opozycjonistów chciała bowiem zostać w kraju i, ku niezadowoleniu reżimu, wciąż działać publicznie.
Z końcem 1982 r. wypuszczono ostatnich internowanych, jednak wielu działaczy „Solidarności” po zwolnieniu podejmowało działalność konspiracyjną. Jeśli SB wpadała na ich trop, zasilali szeregi więźniów politycznych, a propaganda (choć już nie prokuratura) zwykle zarzucała im działalność szpiegowską na rzecz CIA. Przyjmuje się, że tylko w okresie stanu wojennego za działalność opozycyjną co najmniej 11 tysięcy osób otrzymało zarzuty karne.
Władze komunistyczne postanowiły o wprowadzeniu w lipcu 1983 r. amnestii, której celem było osłabienie podziemia. Taki krok okazał się skuteczny po II wojnie światowej, gdy w Polsce istniały silne struktury konspiracji antykomunistycznej. Amnestia z 1983 r. nie okazała się jednak sukcesem władz. Nie skorzystali z niej liderzy najważniejszych struktur konspiracyjnych. Doprowadziła natomiast do zwolnienia z więzień ponad 500 opozycjonistów, a blisko 2 tysiącom umorzono lub darowano kary.
Kolejna amnestia miała miejsce rok później. Tym razem więzienia opuściło aż 630 „przestępców” politycznych. Jednak w celach wciąż pozostawało kilkuset działaczy.
O status więźnia politycznego
W połowie lat osiemdziesiątych więzieni działacze opozycyjni podejmowali działania na rzecz przyznania im statusu więźnia politycznego. W ciężkim więzieniu w Barczewie, gdzie komuniści przetrzymywali m.in. zbrodniarza nazistowskiego Ericha Kocha, liderzy „Solidarności” podjęli protesty głodowe. Kilkukrotnie podejmowane głodówki miały na celu zwrócenie uwagi na brutalne metody stosowane wobec uwięzionych. Protesty wymusiły na władzach więziennych bardziej humanitarne ich traktowanie, ale nie udało się uzyskać dla więźniów o „rodowodzie” politycznym odmiennego statusu.
Oburzało to sympatyków opozycji tym bardziej, że znienawidzony przez opinię publiczną rzecznik rządu Jerzy Urban na konferencjach prasowych mówił o „więźniach kryminalnych i niekryminalnych”. Chociaż prace nad wprowadzeniem do ustawodawstwa statusu więźnia politycznego prowadzono w Ministerstwie Sprawiedliwości od 1982 r., komuniści nie zdecydowali się na zmianę przepisów.
Nierozwiązany problem z czasem coraz mocniej uwierał rządzącą ekipę. Dążyła ona do wyjścia z izolacji międzynarodowej, a bez uwolnienia z więzień przeciwników było to niemożliwe. Według szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka na mocy amnestii z 1986 r. więzienia opuścili wszyscy więźniowie polityczni. Faktycznie wolność odzyskało wówczas 225 osób, ale dalszych kilkadziesiąt – skazanych pod sfałszowanymi zarzutami karnymi – wciąż przebywało w celach.
Amnestia z 1986 r. okazała się jednak przełomem. Od tej pory władze zdecydowały się nękać i zastraszać aktywnych opozycjonistów, ale nie skazywano ich w procesach politycznych. Dla krajów zachodnich był to wyraźny sygnał pokazujący, że reżim gotów jest na otwarcie. Tymczasem w kraju SB przeprowadziła dużą akcję o kryptonimie „Brzoza”. Polegała na licznych „rozmowach profilaktycznych”, które miały zniechęcić lub zastraszyć tysiące członków opozycji. Zarazem wielu działaczy reprezentujących bardziej ugodowe skrzydło opozycji mogło podjąć jawną działalność publiczną bez wyraźnych szykan ze strony policji politycznej.
Oburzało to sympatyków opozycji tym bardziej, że znienawidzony przez opinię publiczną rzecznik rządu Jerzy Urban na konferencjach prasowych mówił o „więźniach kryminalnych i niekryminalnych”. Chociaż prace nad wprowadzeniem do ustawodawstwa statusu więźnia politycznego prowadzono w Ministerstwie Sprawiedliwości od 1982 r., komuniści nie zdecydowali się na zmianę przepisów.
Nierozwiązany problem z czasem coraz mocniej uwierał rządzącą ekipę. Dążyła ona do wyjścia z izolacji międzynarodowej, a bez uwolnienia z więzień przeciwników było to niemożliwe. Według szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka na mocy amnestii z 1986 r. więzienia opuścili wszyscy więźniowie polityczni. Faktycznie wolność odzyskało wówczas 225 osób, ale dalszych kilkadziesiąt – skazanych pod sfałszowanymi zarzutami karnymi – wciąż przebywało w celach.
Amnestia z 1986 r. okazała się jednak przełomem. Od tej pory władze zdecydowały się nękać i zastraszać aktywnych opozycjonistów, ale nie skazywano ich w procesach politycznych. Dla krajów zachodnich był to wyraźny sygnał pokazujący, że reżim gotów jest na otwarcie. Tymczasem w kraju SB przeprowadziła dużą akcję o kryptonimie „Brzoza”. Polegała na licznych „rozmowach profilaktycznych”, które miały zniechęcić lub zastraszyć tysiące członków opozycji. Zarazem wielu działaczy reprezentujących bardziej ugodowe skrzydło opozycji mogło podjąć jawną działalność publiczną bez wyraźnych szykan ze strony policji politycznej.
Transformacja
Odstąpienie od penalizacji działalności opozycyjnej nie oznaczało zakończenia działań represyjnych. Osobami angażującym się w walkę z systemem wciąż interesowała się SB. W dalszym ciągu można było zostać pobitym przez „nieznanych sprawców”, których powszechnie kojarzono z SB. U schyłku lat osiemdziesiątych wciąż zdarzały się niewyjaśnione zabójstwa duchownych blisko współpracujących z opozycją. W prasie opozycyjnej w latach 1988 i 1989 r. drukowano jeszcze listy nazwisk wciąż uwięzionych działaczy, ale stopniowo problem ten tracił na znaczeniu. Gdy przystępowano do rozmów okrągłego stołu, priorytetem była tzw. relegalizacja „Solidarności”.
Ostatnim więźniem politycznym zwolnionym z komunistycznego więzienia okazał się Józef Szaniawski. Skazano go w 1985 r. za szpiegostwo na rzecz CIA. W istocie był dziennikarzem, który od lat siedemdziesiątych współpracował z Radiem Wolna Europa, przekazując tysiące depesz z informacjami na temat sytuacji w PRL. Opuścił więzienie 22 grudnia 1989 r. W tym czasie funkcję premiera sprawował już przedstawiciel opozycji, Tadeusz Mazowiecki. Zaledwie tydzień później Sejm PRL zmienił nazwę państwa na Rzeczpospolitą Polską, demokratyczny kraj, w którym problem więźniów politycznych nie zaistniał.
Grzegorz Wołk
Ostatnim więźniem politycznym zwolnionym z komunistycznego więzienia okazał się Józef Szaniawski. Skazano go w 1985 r. za szpiegostwo na rzecz CIA. W istocie był dziennikarzem, który od lat siedemdziesiątych współpracował z Radiem Wolna Europa, przekazując tysiące depesz z informacjami na temat sytuacji w PRL. Opuścił więzienie 22 grudnia 1989 r. W tym czasie funkcję premiera sprawował już przedstawiciel opozycji, Tadeusz Mazowiecki. Zaledwie tydzień później Sejm PRL zmienił nazwę państwa na Rzeczpospolitą Polską, demokratyczny kraj, w którym problem więźniów politycznych nie zaistniał.
Grzegorz Wołk