Pierwsze wolne obchody
rocznicy stanu wojennego
czas czytania:
W 1989 r. przypadała ósma rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Była ona zupełnie inna od tych wcześniejszych, ale różniła się również znacząco od tych, które dopiero miały nadejść. Wynikało to z faktu, że przypadała ona w sytuacji niezwykłej – około pół roku po częściowo wolnych wyborach do Sejmu oraz całkowicie wolnych do Senatu.
Co prawda na czele rządu stał niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, ale jednocześnie Prezydentem PRL był Wojciech Jaruzelski, czyli główny architekt „mniejszego zła”. Natomiast wicepremierem i nadal (od lipca 1981 r.) ministrem spraw wewnętrznych pozostawał Czesław Kiszczak. Trudno zresztą nie odnieść wrażenia, że była to rocznica wręcz oddana walkowerem przez tę część opozycji, która weszła do parlamentu i wzięła odpowiedzialność za kraj, współtworząc rząd. Skąd takie wrażenie? Otoczenie Jaruzelskiego doskonale zdawało sobie sprawę, że sposób pokazania stanu wojennego, narracja wokół tej jego rocznicy może na lata wpłynąć na jego postrzeganie przez Polaków. Do tego też dostosowali swoje działania prezydenccy współpracownicy. Nic nie wskazuje natomiast, aby podobne przygotowania czyniono po drugiej stronie. Mało tego, raczej starano się chronić autorów stanu wojennego…
Tymczasem przy Wojciechu Jaruzelskim utworzono specjalny zespół – nazwany programującym. Przygotowano kampanię propagandową, w której miał być szczególnie silnie eksponowany – jak zresztą dotychczas – motyw rzekomego „mniejszego zła”. Pojawiły się w niej też nowe elementy, m.in. argument, że „przerwanie groźnego biegu wydarzeń z 1981 r. umożliwiło późniejsze porozumienie, w efekcie »okrągły stół« i głęboką transformację systemu politycznego Polski”. Przedstawiano też tezę, że okrągły stół, a następnie „poddanie się woli narodu wyrażonej podczas czerwcowych wyborów do Sejmu i Senatu PRL” oraz „współdziałanie wszystkich głównych sił społecznych w realizacji reform” nie byłyby możliwe bez „głębokich przewartościowań, jakie zaszły w społeczeństwie w latach 80.”, doświadczeń „zdobytych zarówno w latach 1980–1981”, jak też „po ogłoszeniu stanu wojennego, jak i po jego zniesieniu”. Nie zamierzano przy tym ograniczać się jedynie do działań propagandowych. Miano przeprowadzić nieoficjalne rozmowy z działaczami opozycji i w ich trakcie wyrażać „obawy o rozwój sytuacji politycznej w Polsce, gdyby została ona zaogniona poprzez podniesienie kwestii legalności stanu wojennego”.
Współpracownicy Jaruzelskiego nie zamierzali cofać się nawet przed zawoalowanym szantażem – „ekstremizacja nurtów rozrachunkowych” miała ponoć grozić „utratą zaufania do rządu ze strony wojska i MSW”, znajdujących się pod kontrolą ludzi PZPR. Te działania miały być też prowadzone na innych „frontach” – zamierzano wpłynąć na hierarchów kościelnych, a za ich pośrednictwem na treść głoszonych z związku z ósmą rocznicą stanu wojennego kazań czy też włączyć tę tematykę do rozmów „z niektórymi osobistościami Zachodu, w celu utwierdzenia ich w przekonaniu o potrzebie racjonalizowania rozmiarów i charakteru dyskusji o tej problematyce”. Zamierzano też – nie po raz pierwszy zresztą – zabiegać „o sygnał ze strony władz radzieckich świadczący o tym, iż stan wojenny rzekomo uchronił Polskę od wewnętrznej interwencji”.
Jak się zresztą okazuje, rząd Tadeusza Mazowieckiego, a dokładniej jego solidarnościowa część – na czele z nowym prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji Andrzejem Drawiczem – miała do rocznicy podejście zaskakujące, w niektórych kwestiach wręcz zbieżne z otoczeniem Wojciecha Jaruzelskiego. Wyrazem tego były wytyczne Drawicza, który zalecał swym podwładnym równy dystans wobec obu stron konfliktu z początku lat 80. i eksponowanie zarówno argumentów za, jak i przeciwko jego wprowadzeniu. Miano również unikać „jakichkolwiek ataków personalnych, a zwłaszcza ewentualnych prób dezawuowania osoby Prezydenta PRL”, w tym podnoszenia niewygodnych dla niego kwestii formalnoprawnych związanych z wprowadzeniem stanu wojennego. Nakazywał przy tym, aby programy rocznicowe były „pozbawione akcentów rewanżyzmu, nawoływania do odwetu itd.”, a także nie epatowały widza scenami tłumienia strajków czy opowieściami działaczy opozycji o represjach wobec nich po 13 grudnia 1981 r. Z drugiej zaś strony miały one „dać jakiś rodzaj satysfakcji moralnej osobom represjonowanym”.
Podstawową rozbieżnością z zamierzeniami Jaruzelskiego i jego współpracowników był zakaz eksponowania kwestii ewentualnego zagrożenia interwencją radziecką, w obawie zresztą przed wywołaniem nastrojów antyradzieckich. W efekcie – co dziś może zaskakiwać – Andrzej Drawicz był krytykowany nawet na łamach „Gazety Wyborczej”, która wydrukowała list jednej z czytelniczek (Wery Kamenz), która pisała: „Wgapiając się w telewizor – a było to 13 grudnia – co i raz przecierałam oczy. Co się dzieje, co jest grane, który mamy rok? Czyja to telewizja – nasza czy wasza i kto w końcu jest nasz?”.
To jednak jedynie wierzchołek góry lodowej. Rząd Mazowieckiego nie zorganizował żadnych oficjalnych uroczystości: „Przepaść dzieląca obie strony konfliktu sprzed ośmiu lat została pokonana i dziś ludzie ci tworzą rząd szerokiej koalicji, który posiada wsparcie większości Polaków” – wyrażała stanowisko rządu jego rzeczniczka prasowa Małgorzata Niezabitowska. Mało tego, wspomniana wcześniej „Gazeta Wyborcza” – obok rządowej „Rzeczpospolitej” – wpisywała się w plany otoczenia Wojciecha Jaruzelskiego. Otóż w obu tych gazetach – w numerze sobotnio-niedzielnym z 9–10 grudnia 1989 r. – wydrukowano obszerne fragmenty wywiadu udzielonego przez współpracującego z Amerykanami pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w 1987 r. paryskiej „Kulturze”. W obu przypadkach były to te, które uprawdopodabniały tezę o rzekomym zagrożeniu interwencją sowiecką w czasie „solidarnościowego karnawału”. Z kolei umiarkowani działacze „Solidarności” (m.in. jej przewodniczący Lech Wałęsa czy Prezydium Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego) ograniczyli się jedynie do krótkich okolicznościowych oświadczeń.
Nie znaczy to oczywiście, że o stanie wojennym, jako o zbrodni, w 1989 r. nie przypominano. Czyniła to głównie ta część opozycji, która nie zdecydowała się na rozmowy z ekipą Wojciecha Jaruzelskiego. W niektórych przypadkach organizowano burzliwe obchody. Tak na marginesie – podobnie, jak w przypadku lat poprzednich – były one i przygotowania do nich pilnie śledzone przez Służbę Bezpieczeństwa. Próbowano też przekonywać działaczy „Solidarności” do interwencji. Na przykład na podstawie alarmujących danych, jak w przypadku Szczecina, gdzie rzekomo działacze Federacji Młodzieży Walczącej, Polskiej Partii Niepodległościowej i Solidarności Walczącej mieli m.in. gromadzić butelki z benzyną czy petardy. I tak wojewoda szczeciński Stanisław Malec (członek Egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie) przeprowadził 7 grudnia rozmowę z Longinem Komołowskim (współorganizatorem Międzyzakładowego Komitetu Organizacyjnego NSZZ „Solidarność” Regionu Pomorza Zachodniego). Komołowski miał – w imieniu MKO – „podzielić zatroskanie władz zaistniałą sytuacją”, ale też dodać, że „nie ma na nią wpływu”. Stwierdził przy tym, że „milicja i władze wojewódzkie mają swoich przełożonych w stolicy” i stamtąd „powinny oczekiwać instrukcji”. Sugerował też, że „lepiej, gdyby milicja swoją liczebnością nie prowokowała uczestników manifestacji”.
Tymczasem wbrew obawom i niepokojącym sygnałom od funkcjonariuszy SB obchody ósmej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego najczęściej miały spokojny przebieg. W wielu miastach Polski ograniczyły się one do włączenia – w południe 13 grudnia 1989 r. – zakładowych syren. W kilku przypadkach (m.in. w Elektrowni „Pątnów” w Koninie) za pomocą zakładowych radiowęzłów wyemitowano również okolicznościowe audycje. Wiece i manifestacje zostały zorganizowane w ponad dwudziestu miastach. Jak potem informowało MSW, „bez ekscesów ze strony uczestników” odbyły się one w: Białymstoku, Częstochowie, Gorzowie Wielkopolskim, Kutnie, Lublinie, Olsztynie, Łodzi, Płocku, Poznaniu, Raciborzu, Starogardzie Gdańskim, Tarnowie, Toruniu, Wałbrzychu, Zabrzu, Zgorzelcu czy Zielonej Górze.
Nie wszędzie jednak było tak spokojnie. W kilku miastach (Katowicach, Krakowie, Szczecinie czy Wrocławiu) doszło do walk ulicznych. I tak np. w stolicy Małopolski została zaatakowana siedziba Komitetu Krakowskiego PZPR, w której wybito wszystkie szyby na parterze i półpiętrze, a także zdemolowano parter (m.in. podpalając znajdujący się tam kiosk). Interweniowała kompania specjalna MO – zatrzymano 6 osób (3 uczniów, 2 studentów oraz junaka Obrony Cywilnej). Tak na marginesie – jak twierdził na łamach „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych” Marcin Maruta – gdyby nie pojawienie się dwóch milicyjnych „suk”, do tych rozruchów wcale by nie doszło. Organizatorzy podjęli nieudaną próbę odnalezienia mieszkania Jerzego Gruby, który w 1981 r. był komendantem wojewódzkim MO w Katowicach, współodpowiedzialnym za krwawą pacyfikację kopalni „Wujek”, a od 1985 r. szefem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie. Następnie rozwiązali manifestację. Co prawda oba milicyjne pojazdy – po obrzuceniu kamieniami – się wycofały, ale „najbardziej agresywna część młodzieży” zaatakowała budkę milicyjną na Rynku Głównym, wybijając w niej wszystkie szyby – przy biernej postawie milicjantów. Po krótkiej dyskusji ktoś rzucił hasło „Na Komitet!”.
Pod Komitetem Krakowskim PZPR poszły w ruch kamienie i cegły z pobliskiej budowy. Jak to opisywał Maruta: „Trudno ocenić skład 30-osobowej grupy, nie ma tam nikogo ze znanych opozycjonistów czy nawet »zadymiarzy«. Są natomiast jedenasto-, dwunastoletnie dzieci, które na pytanie »O co wam chodzi? «, odpowiadają” »Dobrze jest – niech żyje Solidarność«. Starsi mówią o budynku Komitetu – jako symbolu stanu wojennego i całego zła. Sceny jak ze średniowiecznego oblężenia – kilkunastu chłopaków trzyma kawał drewna, który służy im jako taran. Przy chóralnych okrzykach »I raz, i dwa« uderzają nim w drzwi. Porządna nowohucka stal wytrzymuje wściekłe ataki. Rozpoczyna się podpalanie budynku” I dalej: „Akcja trwa już ponad pół godziny – nadal nie ma ni jednego milicjanta. Dochodzi do absurdalnej sytuacji, kiedy członkowie FMW, dotychczas stojący z boku, próbują powstrzymać agresję podpalaczy. Mogło to się skończyć dla »federatów« tragicznie, gdyby nie nagłe przybycie milicji (działko wodne, ok. 150 funkcjonariuszy). Do walk nie dochodzi, atakująca grupa w błyskawicznym tempie znika i do akcji wkracza straż pożarna”.
Tak na marginesie, MO swoją spóźnioną interwencję tłumaczyła potem późną decyzją z Warszawy, notabene miał ją podjąć sam premier. Gorąco było również w stolicy Dolnego Śląska, gdzie po spokojnej manifestacji (wiecu) zorganizowanej przez Konfederację Polski Niepodległej oraz Solidarność Walczącą niewielkie grupki młodzieży (w ocenie SB ok. 100 osób) przystąpiły do „szturmu” na siedzibę WUSW– w efekcie w budynku przy ul. Łąkowej wybito szyby w 25 oknach, a w sąsiadującej z nim Prokuraturze Wojewódzkiej kolejnych 30. Później starcia przeniosły się pod Operę Wrocławską. Jak potem informowano: „Zatrzymano 3 osoby w wieku od 17 do 26 lat. 24 funkcjonariuszy odniosło lekkie obrażenia. Uszkodzono sprzęt milicyjny, w tym 18 pojazdów”. Mimo że zdecydowanie spokojniej było w stolicy, to akurat tam straty – oszacowane na 10 milionów zł – miały być największe. Zniszczono m.in. cenny kandelabr przy gmachu Komitetu Centralnego PZPR.
Można więc chyba stwierdzić, że ósma rocznica wprowadzenia stanu wojennego była ostatnią bitwą Wojciecha Jaruzelskiego. Niestety bitwą wygraną, udało się bowiem podtrzymać mit o tym, że był on rzekomo „mniejszym złem”.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Można więc chyba stwierdzić, że ósma rocznica wprowadzenia stanu wojennego była ostatnią bitwą Wojciecha Jaruzelskiego. Niestety bitwą wygraną, udało się bowiem podtrzymać mit o tym, że był on rzekomo „mniejszym złem”.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN